Lebiega jak łania
po winie się słania
ktoś rąbek odsłania
zignorowany
podpiera ściany
przepraszam, nie tańczę
zjem pomarańczę
o! widzę truskawki
herbaty? kawki?
posiedźmy, pojedzmy
ach! bankiet to świetny!
darmowa wyżerka
w żywocie nadżerka
może to kwasy?
otwarli szynkwasy!
może wątróbka, a może nerka
patrzaj pan, jaka szykowna panierka
co za nóżka! co za styl!
coś by skrobnął o niej Bryll,
są różne, panie, na bóle sposoby
pić ziółka albo nie jeść dwie doby
ćwierkały też, na mieście wróbelki
pomaga – odsączyć kartofelki
takie panie – panaceum…
może pani podać dżemu?
trzeba przyznać w dechę bankiet
z twardej dechy widzę parkiet
jak nie przymierzając McBeal
gdzieś mi tutaj w cieście mak lśnił
o! i są słodkie babeczki
szpunt odbili z wina beczki
niech się strumieniami leje
co się dzieje! co się dzieje!
tak się bawi nasza trupa
tunel też się zalał w trupa
tramwaj zwany pożądaniem
nie odjechał dziś w Warszawie
choć tu wyekwipowana
rzęsą trzepocze do pana
a pan co? a pan nic!
oszczędź nam – hańb Morris
o!
tempora, o mores!
o sole mio pomidores
osolę, opieprzę, ochilę
w roladkę szynką zawinę
kaszanką zagryzę ciasto
szarlotkę poleję omastą,
czy może pan podać mi masło?
a okopy wyszły z mody!
niczym pyrki prosto z wody
no chyba że – na „buddy team”
ekwipaże na tarty cream
ciasto, a nie jak na tarce tarty
niezłe urządzili nam tu party
podajcie tego prima balerona
on się nachyla po nóż, wzdycha ona
do tej brzoskwinki przydałby się szodon
niełatwo jednak sprostać wszystkim modom
trudno też być facetem prima-sort
przebić znakiem Q w kształcie xięgi tort
nie być jak lebiega
nie odpaść w przedbiegach
zaspokoić uszko
rozmową nie nudną
zadowolić oczko
facjatą tak słodką
romantyzmu czara
uparcie się starać
być smacznym kąskiem
mieć rysy boskie
i trochę też być niebezpiecznym
i to jest ten problem odwieczny
chcą w jednym mieć cały bukiet winny
wytrawny badacz, ale niewinny
biegły odkrywca, ale i pionier
w języku wprawny jak choćby Miodek
doktor z praktyką, ale nietknięty
kaktus w doniczce, i tulipan cięty
dzielny caballero, i ladaco
wytrawny dżentelmen, oraz macho
prosty schaboszczak, i de volaille
Martin Eden, i junkier Woland
petit-suisse i słona feta
smukły woltyżer i mocarz atleta
pstry pacyfista i śmierci żuaw
Don – Kichot wierny, i mierny Juan
dość filozofii, podano desery
gdzież się podziały dobre maniery
skosztuj miła winogrona
ona prawie już zemdlona
czy to jadło czy znudzona?
poczuć miętę, nie w herbacie
camemberta podaj bracie
czy to roquefort tam za kiwi?
czy ten nalot pannę dziwi?
o tej pleśni
wznoszą pieśni
jak o pani licu!
co też pan?! bez picu!
myśl taka mi przebiegła
myśl taka – przebiegła
podstępna i sprytna
niemal wybitna
zróbmy repetę!
własną fest fetę!
już myśl ta w głowach dojrzała
jak Bordeaux leżakowała
już i one tam dojrzały
możliwości pakiet cały
mu ślina już cieknie
w muślinach jej mięknie
lub przeciwnie właśnie
światła nam nie gaście
budzi zmysły ta żorżeta
doskonała ta kobieta
tu ażur, tu mereżka…
z jajem żur na stół już wjeżdża!
co to były za imaginacje?
nic to! zapraszamy na kolację!
kiełbas istna tu feeria
ludzi niezła menażeria
jest inspicjent, jest menażer
jest wiary komiwojażer
niezłe są też butaforia
dulka, wiosło, treść i forma
sztuczne łzy, pot i euforia
są statyści i amanty
żakardowe amaranty
są i jaja z kukurydzą
ci co słodzą, ci co szydzą
ci co solą, w moim oku
ci co pieprzą dania z boku
ci co kwaszą łeb kapusty
i zasadom wierni pustym,
a ja
dla tej szyi, dla tych usty
zrezygnowałbym z tej uczty
wgryzłbym się w smukły collier
doskonałości hożej portret
potem paleron, dalej macreuse
nieśpiesznie wbić stal kłów w rostbef
i z nagła chwycić za rumsztyk, ole!
pokąsać rozbratel i nie polec
kropelka żądz młodego Baeujolais
w antrykot wbić już całe wargi
zanurzyć język w tranche bez skargi
i na koniec – palce lizać
jak na szaszłyk – nuty nizać
arystokratyczne chateaubriand ssać
przekroczyć progi magicznych bram
kulinarnej rozkoszy ensemble
z wędlinek brakuje tu tylko rosette
jest chociaż w wazonie przepiękna paquerette
i choć nie porywam jej na parkiet
na absztyfikantów groźnie warknę
i na tę noc uniesień
ja – czarodziej podniebień
pod niebiosa ją uniosę
mimo sum i różnic wiosen
mimo braku w dulkach wioseł
nadmucham podręczny ponton
i choć zadrży w grobie London
zabiorę ją do Eden-burga
nie powstrzyma mnie nocna furta
płot wysoki, strome blanki
ofermostwa mego ranki
i kamień zaklęty w popiele
miraże kurażu rozścielę
dotknąć wieczności się ośmielę…
po winie się słania
ktoś rąbek odsłania
zignorowany
podpiera ściany
przepraszam, nie tańczę
zjem pomarańczę
o! widzę truskawki
herbaty? kawki?
posiedźmy, pojedzmy
ach! bankiet to świetny!
darmowa wyżerka
w żywocie nadżerka
może to kwasy?
otwarli szynkwasy!
może wątróbka, a może nerka
patrzaj pan, jaka szykowna panierka
co za nóżka! co za styl!
coś by skrobnął o niej Bryll,
są różne, panie, na bóle sposoby
pić ziółka albo nie jeść dwie doby
ćwierkały też, na mieście wróbelki
pomaga – odsączyć kartofelki
takie panie – panaceum…
może pani podać dżemu?
trzeba przyznać w dechę bankiet
z twardej dechy widzę parkiet
jak nie przymierzając McBeal
gdzieś mi tutaj w cieście mak lśnił
o! i są słodkie babeczki
szpunt odbili z wina beczki
niech się strumieniami leje
co się dzieje! co się dzieje!
tak się bawi nasza trupa
tunel też się zalał w trupa
tramwaj zwany pożądaniem
nie odjechał dziś w Warszawie
choć tu wyekwipowana
rzęsą trzepocze do pana
a pan co? a pan nic!
oszczędź nam – hańb Morris
o!
tempora, o mores!
o sole mio pomidores
osolę, opieprzę, ochilę
w roladkę szynką zawinę
kaszanką zagryzę ciasto
szarlotkę poleję omastą,
czy może pan podać mi masło?
a okopy wyszły z mody!
niczym pyrki prosto z wody
no chyba że – na „buddy team”
ekwipaże na tarty cream
ciasto, a nie jak na tarce tarty
niezłe urządzili nam tu party
podajcie tego prima balerona
on się nachyla po nóż, wzdycha ona
do tej brzoskwinki przydałby się szodon
niełatwo jednak sprostać wszystkim modom
trudno też być facetem prima-sort
przebić znakiem Q w kształcie xięgi tort
nie być jak lebiega
nie odpaść w przedbiegach
zaspokoić uszko
rozmową nie nudną
zadowolić oczko
facjatą tak słodką
romantyzmu czara
uparcie się starać
być smacznym kąskiem
mieć rysy boskie
i trochę też być niebezpiecznym
i to jest ten problem odwieczny
chcą w jednym mieć cały bukiet winny
wytrawny badacz, ale niewinny
biegły odkrywca, ale i pionier
w języku wprawny jak choćby Miodek
doktor z praktyką, ale nietknięty
kaktus w doniczce, i tulipan cięty
dzielny caballero, i ladaco
wytrawny dżentelmen, oraz macho
prosty schaboszczak, i de volaille
Martin Eden, i junkier Woland
petit-suisse i słona feta
smukły woltyżer i mocarz atleta
pstry pacyfista i śmierci żuaw
Don – Kichot wierny, i mierny Juan
dość filozofii, podano desery
gdzież się podziały dobre maniery
skosztuj miła winogrona
ona prawie już zemdlona
czy to jadło czy znudzona?
poczuć miętę, nie w herbacie
camemberta podaj bracie
czy to roquefort tam za kiwi?
czy ten nalot pannę dziwi?
o tej pleśni
wznoszą pieśni
jak o pani licu!
co też pan?! bez picu!
myśl taka mi przebiegła
myśl taka – przebiegła
podstępna i sprytna
niemal wybitna
zróbmy repetę!
własną fest fetę!
już myśl ta w głowach dojrzała
jak Bordeaux leżakowała
już i one tam dojrzały
możliwości pakiet cały
mu ślina już cieknie
w muślinach jej mięknie
lub przeciwnie właśnie
światła nam nie gaście
budzi zmysły ta żorżeta
doskonała ta kobieta
tu ażur, tu mereżka…
z jajem żur na stół już wjeżdża!
co to były za imaginacje?
nic to! zapraszamy na kolację!
kiełbas istna tu feeria
ludzi niezła menażeria
jest inspicjent, jest menażer
jest wiary komiwojażer
niezłe są też butaforia
dulka, wiosło, treść i forma
sztuczne łzy, pot i euforia
są statyści i amanty
żakardowe amaranty
są i jaja z kukurydzą
ci co słodzą, ci co szydzą
ci co solą, w moim oku
ci co pieprzą dania z boku
ci co kwaszą łeb kapusty
i zasadom wierni pustym,
a ja
dla tej szyi, dla tych usty
zrezygnowałbym z tej uczty
wgryzłbym się w smukły collier
doskonałości hożej portret
potem paleron, dalej macreuse
nieśpiesznie wbić stal kłów w rostbef
i z nagła chwycić za rumsztyk, ole!
pokąsać rozbratel i nie polec
kropelka żądz młodego Baeujolais
w antrykot wbić już całe wargi
zanurzyć język w tranche bez skargi
i na koniec – palce lizać
jak na szaszłyk – nuty nizać
arystokratyczne chateaubriand ssać
przekroczyć progi magicznych bram
kulinarnej rozkoszy ensemble
z wędlinek brakuje tu tylko rosette
jest chociaż w wazonie przepiękna paquerette
i choć nie porywam jej na parkiet
na absztyfikantów groźnie warknę
i na tę noc uniesień
ja – czarodziej podniebień
pod niebiosa ją uniosę
mimo sum i różnic wiosen
mimo braku w dulkach wioseł
nadmucham podręczny ponton
i choć zadrży w grobie London
zabiorę ją do Eden-burga
nie powstrzyma mnie nocna furta
płot wysoki, strome blanki
ofermostwa mego ranki
i kamień zaklęty w popiele
miraże kurażu rozścielę
dotknąć wieczności się ośmielę…