tomik XXII - "Ni z gruszki ni z arbuza"
1-3: Świnoujście 4-18: Warszawa |
fragmenty:
„MONIKA” Gdy miałam piętnaście wiosen, Poznałam mego męża, Lecz w inną wtedy stronę, Mój chłopiec wzrok wytężał. Trzy długie lata czekałam Nim ku mnie skierował swój wzrok. I choć czekając nie kochałam, Żałuję każdy stracony rok. Gdy lirę weźmie kochany mój, Milknie płacz i cichną spory, Lecz kiedy trzeba wyruszyć w bój, W polu jest pierwszy i do walki skory. Chwała dla niego, lecz dla mnie smutek, Gdy z pola bitwy wraca pokrwawion, Mgłą wtedy oczy moje zasnute Choć wkoło wszyscy mężni go sławią. I gdy do domu mego wstąpił, Wysłannik Boga - Anioł Śmierci, Kochany mój nie dał mi zwątpić, Ratując serce od smutku cierni. Ratował serce które dla niego, Przez wieczność całą miłować będzie. Dla niego dzisiaj przystroję się bielą, Którą w mej duszy zabiorę wszędzie. Gdy rodzic mój pogrążon w smutku, W daleką podróż się wyprawił, Jam z siostrą mą nie bacząc skutków, Ruszyła z nim do Wschodu krain. A miłość ma ogniem gorejąca, Duszę ku wybrańcowi gnała, Który za głosem jej jak rzeka rwąca, Porzucił wszystko by przy mnie działać. Kolejne trzy wiosny naszego wygnania, Pragnienia nasze w dwa krążki zmieniły, Lecz próżno by szukać polskiego kapłana, By związek nasz stał się Bogu miłym. Ja wątpię jednak co by w Sercu Jego, Zagościł choć najmniejszy gniew, Bo przecież los nasz wyznaczon jeno, Przez przenajświętszą Pana krew. I Jegoż łaska na nas spłynęła, Gdy dziecię śliczne powiłam. Boska moc małe życie poczęła, Które w łonie mym nosiłam. A dziś znamieniem symbolu Trójcy, Stajemy wobec polskiego ołtarza, By przed Ojcem jak Chrystus w Ogrójcu Prosić o siłę co dusze przeobraża. Dla Moniki i Artura na dzień ich ślubu *** „JEDEN DZIEŃ Z PAMIĘTNIKA (P)OSŁA” Dopadł mnie rano moralny kac, Skutek to pewnie sejmowych prac. Postanowiłem nie pójść na głosowanie, I skonsumować drugie śniadanie. W te pędy udałem się do bufetu, By sprawdzić stan mojego budżetu. Na miejscu - ku mej uciesze - się okazało, Że paru kolegów też zrezygnowało. Zasiedliśmy przy specjalnym stoliku, Który nie podlega kontroli NIK-u. Zamówiliśmy na zakąskę, Małą pieczoną gąskę. Do tego parę piw, Zabawa była że aż dziw. Wszczęliśmy koalicyjną debatę: „Czy pić kawę, czy herbatę?” Po paru godzinach sprzeczki, Postanowilim otworzyć teczki. A teczek było ze czterdzieści, A w każdej z pięć butelek się mieści. Więc dyskusyja zawrzała od nowa, Aż wszystkich okropnie bolała głowa. Jeden stoi, drugi siedzi, Każdy co innego bredzi. Utworzylim koła i kluby, Kilku wygłosiło śluby, Na wierność królowi, Lub prezydentowi. Dobrze nie pamiętam, bo była wrzawa, A w kuluarach jakaś jatka krwawa. Banda kosynierów napadła eks-ubeka, Zdążył zwiać, lecz została po nim teka. Z drugiej strony słychać epitety, Lud chciał chwytać za bagnety. Nagle powstał wielki wódz, Co chciał wrogów flaszką tłuc. Tak dał sobie ten gość w czub, Że wyglądał jako trup. Myślałem że wygłosi jakąś mowę, A on nas uraczył jednym tylko słowem. Stanął na stole i zawołał: „Czystej!” A wszyscy zrozumieli, że początek to czystek. Chcieli uciekać, lecz sił już nie było. I tak kolejny dzień nam „upłynął”. Około czwartej wszedł jakiś facet z laską, Lecz większość z nas leżała już płasko, W różnych częściach bar-parlamentu, Pod stolikami lub koło segmentu. Pamiętam jeszcze jak nas wynosili, A facet z laską mówił: „Znów się spili”. Do dzisiaj nie wiem co chciał przez to rzec, Choć faktem jest że nie pierwszy był to wiec. Pamięci (p)osłów koalicji PSL-SLD *** „SZAŁ” Wypadłem na otwartą przestrzeń, Dysząc gniewem w bezruchu stężałem, Złość moja krzepła na wietrze, Lecz w duszy wciąż nadal wrzałem. Więc w pęd rzuciłem się szalony, Gnając na oślep w świecie ze snu, Aż padłem na ziemię zemdlony, By wkrótce nowy rozpocząć łów. Gdy wiatr rzeźbił na skórze sierść, A słońce raziło zwężone źrenice, Anioły niosły do nieba mą wieść, A ja walczyłem z pogardy krzyżem. Doszedłszy do mej świątyni dumania, Prosiłem Boga o spokój śniegu, By bielą anielskich kryształów padał, I mroził nim żar płomieni krzewu. I zelżał ogień mojego gniewu, Została tylko tęskna żałość. Upadłem po mym szalonym biegu, I przed oczyma stało się biało... I powróciłem do łona Matki, Do ludzi których nie rozumiem, W sercu zakwitły czerwieni kwiaty, Przyozdobienie uczuć mych trumien... |